Case #106 - Cienka czerwona linia

 

Jillie zaczęła od opowiedzenia o swoim małżeństwie. Nie uprawiali zbyt często seksu i było kilka takich lat, gdzie jej mąż wyjeżdżał na długo, by pracować. Teraz wrócił do domu. Wyszła za niego dla poczucia bezpieczeństwa po przeżyciu kilku przewrotach w jej życiu, jednak nie czuła do niego pociągu. Wiedziałem więc, by jej małżeństwo przetrwało i było udane, musi kierować się wolą, a nie emocjami. Jeśli istnieje chemia, najczęściej pomaga. Jeśli zaś jej nie ma, dobre małżeństwo wciąż jest możliwe, wymaga jednak całego świadomego wysiłku, by ustanowić warunki pod intymność. Warunki te nie były obecne w jej małżeńtwie - w ciągu 6 lat odbyli tylko 2 rozmowy, które były oparte na emocjach. Spytałem ją jak bardzo jest w swoim związku, a jak bardzo poza nim. Powiedziała, że 50/50. To wskazywało, że to krytyczne połączenie, że jest nadzieja, ale musiało się natychmiast wydarzyć coś innego. Wskazywało to na potrzebę wkładu. To więc wyznaczyło ton naszej sesji. Poprosiłem więc Jillie, by wstała i stanęła na linii na podłodze - linii 50/50. Spytałem, która strona jest którą - i określiłem kategorie - opuszczenie związku lub uczynienie go wartościowym. Wyznaczyłem te dwa bieguny, ponieważ czyniły wybór jasnym. A nie chciałem tworzyć wyboru typu "zostań i nic się nie zmieni", ponieważ to kontynuowałoby niemrawość jej związku, a tego nie chciałem wspierać. Potem więc zachęciłem ją, by stanęła po którejś ze stron - najpierw po "opuszczającej stronie". Odnotowała kilka doświadczeń - strach, podekscytowanie, "wolność", ból. Zachęciłem ją, by w pełni weszła w te uczucia. Potem poprosiłem ją, by przeszła na drugą stronę - wartościowego związku. Na początku nie miała pojęcia, co to znaczy, więc zdefiniowałem go dla niej - co znaczy wartościowy związek, w kilku słowach. Poczuła się pewnie, spokojnie, zadowolenie, równowagę, radość i spełnienie. Cofnąłem ją na linię. Spytałem ją - "ok, teraz musisz wybrać stronę, którą wybierzesz?" Zaczęła wykręcać się od jasnej odpowiedzi. To pozycja, w której się znajdowała - nie chciała podejmować decyzji, pozostając "bezpiecznie" na linii, lecz jednocześnie będąc "martwą". To pokrewne pasywnej pozycji, którą Sartre nazwał "złą wiarą". W Gestalt jesteśmy zainteresowani tym, co nazywamy "egzystencjalną odpowiedzialnością", która jest sposobem przeżywania życia, który angażuje poczucie możliwości wyboru, a nie tylko bycia ofiarą przeznaczenia czy okoliczności. Mogłem dostrzec jej niechęc do stanięcia po którejkolwiek stronie. Przechytrzyłem ją więc. Wziąłem monetę i powiedziałe jej - jeśli orzeł, to odchodzi, jeśli reszka, to wybiera lepszy związek. Już miałem rzucić monetą, lecz spytałem ją - którą stroną chciałabyś, żeby wylądowała moneta? Powiedziała - odejścia. Poprosiłem ją więc, by stanęła po tej stronie. Przynajmniej mogliśy "naprawdę spróbować" wyboru. I dać jej lepsze tego doświadczenie, a nie tylko o nim fantazjować. To następna faza eksperymentu Gestalt. Powiedziała, że czuje się silna i opanowana. Spytałem ją o konkretne konsekwencje. Pomogłem jej je wypowiedzieć - utrata finansowego bezpieczeństwa, wpływ na jej dziecko, wpływ na jej męża - poposiłem ją, by sobie go wyobraziła i sprawdziła, jaka byłaby jego reakcja (smutek, złość, itp.) i doświadczyła, jakie by to dla niej było. Przy tak ważnych decyzjach bardzo ważnym jest, by dać osobie tak osadzone poczucie, jak tylko pozwalają na to konsekwencje ich wyborów. Nie chciałem tego tak zostawić. Jedną z cech rozwodu jest, że jest "już za późno", nawet jeśli druga osoba się zmieni. Powiedziałem więc, odwróćmy na chwilę sytuację i wyobraźmy sobie, że zanim zdecydowałaś się opuścić związek, powiedziałaś o tym mężowi, a jego odpowiedzią byłoby "zapłacę każdą cenę, by móc zbudować wartościowy związek z tobą". To dramatyczny test - jak bardzo chce go opuścić i jak bardzo chce wartościowego związku, ale nie wierzy, że jest on możliwy? To nie tylko wkładanie w usta słów, to odgrywanie scenariusza, przy wysokich stawkach i kartach na stole. Czasem pod wpływem takich okoliczności mężczyźni i kobiety stają na wysokości zadania. Wierzę, że to warte spróbowania. Jednak potrzebowała pomocy, by wyartykułować, co ma na myśli. Powiedziałem - o co byś go poprosiła - o listę. Wspomniała - miałby uczestniczyć na zajęcia z wychowania dzieci, miałby ćwiczyć, odbywaliby bliższe rozmowy raz w tygodniu, jeździliby na rodzinne wakacje raz na 3 miesiące. Powiedziałem - a co z seksem? Odparła - jeśliby się zdarzył, z całym sercem bym mu się oddała. Potem poprosiłem ją,by wróciła do linii. Spytałem, co teraz chciałaby wybrać. Aż do tego momentu pozostawałem neutralny, tylko ukierunkowując jej wybory, pomagając jej je zbadać. Moja własna opinia była bez znaczenia. Pracowałem nad tym, by zwiększyć jej świadomość, a przez to zdolność do wzięcia odpowiedzialności za jej własne życie. Poszerzyłem jej świadomość, działając fenomenologicznie. Teraz znajdowała się na linii i "nie mogła wybrać". Wisieliśmy nad tym przez chwilę, wciąż bez decyzji. W całej serii sesji moglibyśmy mieć ten luksus wiszenia w tym miejscu. Jednak sama sesja już była długa i był czas na to, by ten problem przybliżyć. Więc raczej zamiast ją tam zostawiać, spytałem - czego potrzebujesz? Odpowiedziała "popchnięcia". Spytałem "chcesz zatem mojej opinii?. Powiedziała, że "tak". Powiedziałem "chcesz więc, bym zadecydował o twoim losie?" Konfrontowałem ją z jej pasywnością i skutkami jej oddania decyzji w moje ręce. Spytałem więc ponownie - naprawdę chcesz usłyszeć moją opinię? Powiedziała, że tak. To było ważne - nie wtrącać swoich trzech groszy zbyt szybko. Wszyscy mamy swoje opinie i wszyscy uważamy je za wspaniałe. Ważnym jest jednak, by być ostrożnym z klientami, jako że autorytet naszych opinii jako terapeutów może nadmiernie wpłynąć na osobę, obierając jej autonomię. Jednak terapia nie może być zbyt sztywna. Czasem, po badaniu, odpowiednim jest wnieść swoją własną fenomenologię. Tak też zrobiłem. Wspomniałem o podobnej sytuacji decyzji o swoim własnym rozwodzie. Mój terapeuta nie zajmował żadnego stanowiska. Teraz uważam, że chciałbym by to zrobił - byłoby to dla mnie pomocne. Powiedziałem jej więc o swojej opinii, precyzyjnym i jasnym językiem. Wierzyłem, że wybierze polepszenie związku, tak że, gdy zgodzi zrobić się wszystko, ona mogłaby dyktować warunki, co brzmiało dla mnie dobrze. Powiedziałem jej, że uważam miłość za akt woli i jeśli podejmie taką decyzję, mogłaby nauczyć się go głęboko kochać i stworzyć warunki do rozkwitu intymności. Powiedziała - tak, wierzy mi. Współgrało to z jej głębokimi uczuciami. Zdecydowała, że tak właśnie zrobi i sprawdzi, jak spisze się ten pomysł. W ten sposób osiągnęła własną integrację - przeszła do podjęcia decyzji, nie porzucając jej prawa do wyboru drugiej strony. To był dobry wskaźnik, pokazujący, że doszła do swoich własnych wniosków.

 Posted by  Steve Vinay Gunther